Uwielbiam ambitne, trudne do przewidzenia i, co za tym idzie, ciągle dające do myślenia filmy. Jeśli dodatkowo zawierają w sobie problem lojalności, moralności to mają u mnie naprawdę dużego plusa. "Idy marcowe" są taką właśnie produkcją. Brudny świat polityki, określany jako "ekstraliga" to główny temat filmu. Nudne? Nic podobnego. Bezlitosne, bezwzględne a momentami nawet brutalne, bo przecież i śmiertelne.
Gatunek: dramat, polityczny
Produkcja: USA
Premiera: 3. lutego 2012 (Polska), 31. sierpnia 2011 (świat)
Reżyseria: George Clooney
Scenariusz: George Clooney, Grant Heslov, Beau Willimon
Obsada: Ryan Gosling, George Clooney, Philip Seymour Hoffman
Stephen, pracujący przy kampanii wyborczej Mike'a Morrisa, siedzi w samym środku politycznych gierek i, co najważniejsze, jest tego doskonale świadom. Początkowo reaguje na nieczyste zagrania nieobecnym wzrokiem i chwilami wahania, ale ostatecznie sam staje się najbardziej wyrachowanym graczem. Przy ciągłej niepewności ruchów przeciwnika i znaczących elementach zaskoczenia, wyścig o "ciepłe posadki" po wygranych wyborach jest przeogromnym wysiłkiem. Nikomu nie można ufać, nawet zadeklarowanemu przyjacielowi, a początkowo niezniszczalna lojalność ostatecznie odchodzi na najdalszy, zakurzony plan.
Mike Morris (w tej roli George Clooney), kandydat na prezydenta, w swoich przemówieniach używa słów: prawda, zaufanie, wierność, sprawiedliwość społeczna i początkowo rzeczywiście mu wierzymy. W momencie jednak, gdy polityka okazuje się grą o naprawdę wielkie pieniądze, fałszywość intencji niestety i u niego staje się realna. Korumpowanie jednych współpracowników i rujnowanie życia drugim to czynność oczywista niczym każdorazowe mycie zębów. Albo "postawienie klocka". Morris godzi się na sponiewieranie wierzącego jeszcze w szczerość i oddanie Stephena, a ten, zgodnie z regułą: "kto ma miękkie serce, musi mieć twardą dupę", staje się jeszcze bardziej bezwzględny niż jego protektor. Uzyskuje władzę i pieniądze, ale czy jest z tego powodu szczęśliwy? Niekoniecznie, jednak usatysfakcjonowany na pewno. W końcu "polityka to jego życie". Aż dziw, że ktokolwiek jest skłonny wypowiedzieć takie zdanie (moja wyraźnie subiektywna opinia).
Całość nie tylko skojarzyła mi się z grą w szachy, ale skłoniła przede wszystkim do rozpatrzenia kwestii lojalności. Czy dziś bowiem jest ona jeszcze możliwa? Ilu dyskutantów tyle odpowiedzi. Precyzję Waszej opinii zalecam po obejrzeniu filmu :)