Popularne posty

29 grudnia 2015

72. "I była miłość w getcie" Marka Edelmana

    Nienawiść jest łatwa. Miłość wymaga wysiłku i poświęcenia- to pierwsze, wyróżnione przeze mnie zdanie w tej książce.
     Spodziewałam się czegoś całkiem.. odmiennego. "I była miłość w getcie" wskazuje bowiem na konkretną tematykę. Myślałam, że będzie o zakochaniu okresu wojny, rozdzielonych i szczęśliwie odnalezionych osobach i o wieloletnich związkach, które były w stanie przetrwać wiele zła i zamieszania. Tak sobie to wyobrażałam jednak pomimo zawiedzionych oczekiwań, samą książkę wciąż uważam za bardzo cenną pozycję. W okresie II wojny światowej wymordowano 6 milionów Żydów a z tą ilością także szansę na jakiekolwiek, szczęśliwe zakończenia.

28 listopada 2015

71. Masa o pieniądzach polskiej mafii

     Czy Jarosław Sokołowski, pseud. "Masa", miał prawo wydać swoich kolegów "po fachu"? Czy mamy mu gratulować odwagi, czy może szykanować za brak lojalności? Wstęp do książki to swoista spowiedź wytykanego mafiosa, ale czy potrzebna? Mi osobiście nie, bo w tamtym czasie wszyscy kradli i kombinowali- politycy i duchowni również, więc to zwykły przypadek, że akurat od Masy wyszły te wszystkie "rewelacje".
     Swoją drogą, czy polscy mafiosi znają w ogóle pojęcie lojalności?

21 listopada 2015

70. W czym zamężne koleżanki są lepsze od starej panny Tośki?

     Kiedyś bliska mi osoba zwierzyła mi się, że po raz kolejny ma problemy ze swoją drugą- damską połową. Ich kłótnie były coraz częstsze, coraz poważniejsze i wręcz przewidywalne. Doradziłam, by raz na zawsze skończył ten związek, bo i tak prędzej czy później się rozpadnie, a szkoda marnować czas, który można by było poświęcić na nową znajomość. "Ale ja nie chcę skończyć tak jak Ty"- usłyszałam w odpowiedzi. Dlaczego to stwierdzenie było tak deprymujące i szokujące? Bo w tamtym czasie byłam od kilku lat sama jednak nie spodziewałam się, że dla niektórych z tego powodu również gorsza.
     Dziś role się odwróciły. Ja rozwiązuję problemy we dwoje, a zacytowana osoba nieszczęśliwie, pomimo różnorakich prób i wysiłków singluje. Oliwa sprawiedliwa? Owszem. I pouczająca- dla każdej ze stron.

  

18 listopada 2015

69. Victoria od Wiktorii

     Ostatni raz wygrałam cokolwiek jakieś 25 lat temu.. na loterii- wyjątkowy, kolorowy parasol. Niestety dziecięcy, stąd nie za długo mi posłużył, ale wystarczająco, by mocno nacieszyć. Zwłaszcza tuż po wygranej, gdy spostrzegłam zazdrosny wzrok wielu koleżanek.
     Na poniższym zdjęciu znajduje się moja druga w życiu "wygrana", która cieszy mnie najprawdopodobniej jeszcze bardziej niż wspomniany z dzieciństwa parasol. Od Wiktorii Korzeniewskiej (czytac-nie-czytac.blogspot.com ) otrzymałam przepiękne zakładki, kartkę i nawet kawałek natury. Jestem niezmiernie szczęśliwa i bardzo jej za te cudne prezenty dziękuję ! Konkurs nie był wymagający, ani przez chwilę nie zaangażowałam się w niego z myślą o wygranej, dlatego to wyróżnienie tym bardziej mnie cieszy. Blog Wiktorii jest jednym z pierwszych książkowych blogów, na które się w blogosferze natknęłam i do dziś pozostaje moim ulubionym. Z nutką sentymentu nawet- bo przecież w jakimś stopniu i od niego zaczęła się moja pisanina.
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ !

16 listopada 2015

68. Coś na jesień i prawie zimę

     Książki z ostatniego stosiku nareszcie przeczytałam (piszę "nareszcie", bo niektóre, z racji mało porywającej fabuły wertowałam dość mozolnie..), więc czas na kolejny. Moja miejscowa biblioteka mnie nieustannie kusi i tym razem "namówiła" na następujące tytuły:
"Męża poproszę" Matyldy Man
"Masa o pieniądzach polskiej mafii" Jarosława Sokołowskiego rozmowa z Arturem Górskim
"I była miłość w getcie" Marka Edelmana
"Bokser z Auschwitz" Marty Bogackiej
oraz
"Przysięga królowej" Christophera W. Gortnera


     Recenzje książek z ostatniego stosiku niestety się nie pojawią. Nie tylko z braku czasu na wnikliwsze notatki podczas ich czytania, ale przede wszystkim z racji przeciętności samych powieści- jak się potem okazało. Nie porwały mnie, nie zachęciły, nie pozostawiły wiele w pamięci jednak wierzę mocno, że obecny "stosik" wywrze na mnie co najmniej odwrotne wrażenie. Czy tak się stanie, czy nie- na pewno tym razem nie omieszkam się z wami tym podzielić, bo powzięłam mocne, przedświąteczne postanowienie częstszego umieszczania wpisów.
     Czytaliście którąś z powyższych pozycji? Polecacie?

14 listopada 2015

67. Dziewczyny niezłomne

     Kobiety to niewątpliwie najwrażliwsze dzieło boskiej ręki Stwórcy. Delikatne, kruche, przepełnione uczuciami- pierwsze zdanie "Dziewczyn Wyklętych" Szymona Nowaka czytałam wielokrotnie.  

26 października 2015

66. Moje pierwsze i ostatnie Targi Książki w Krakowie

    Wróciłam przed chwilą z Waszych blogów. Temat Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie w ostatni weekend jest dziś wyjątkowo popularny. Cieszycie się, doceniacie, wciąż ekscytujecie a nawet świętujecie. Targi dla każdej/każdego z Was były niesamowitym i niezapomnianym przeżyciem. Macie mnóstwo zdjęć z pisarzami, publicystami, dziennikarzami i sporo ze sobą- na tle targów.  A mi zamiast wesoło z racji wspólnych wydarzeń to wręcz przeciwnie...bo i ja tam byłam, ale niestety dawno nie czułam się tak zawiedziona i rozczarowana.
   

04 października 2015

65. Jesień na dwóch kółkach

      Zwinną wiewiórkę, potężny klon, krasnala z fajką i kilkanaście pięknych koni- wszystko to można zobaczyć przy okazji zaledwie jednej przejażdżki rowerem. Ponad dwudziestokilometrowej, ale jednak. Wszyscy, którzy stronią od "rowerowania" niech zobaczą, co tracą !

29 września 2015

64. Lubię jesień

    Lubię mgliste poranki, oszronione szyby i szare, nieruchome powietrze. Lubię unikatowe barwy jesiennych drzew, chrzęst deptanych liści i widok pomarańczowej jarzębiny. Lubię rozgrzewającą zieloną herbatę z rana, gorące kakao wieczorową porą i kolorowe, ciepłe skarpety. Lubię również przyjemny w dotyku koc, dobrą lekturę, film lub dokument w tv. Lubię pisać przy wtórze uderzających o parapet kropli deszczu. I mimo iż jestem w mniejszości, to lubię jesień, bo właśnie wtedy najczęściej rozmawiam sama ze sobą.
    Tegoroczna jesień trochę nam się spóźnia. Sugerują to liczne jeszcze kwiaty na łąkach. To nic zaskakującego- kobiety często tak mają.

24 września 2015

63. Jesienny książkowy zawrót głowy

     Od wczoraj trwa kalendarzowa jesień, a to oznacza, że sezon na kakao, ciepły koc i dobrą lekturę został właśnie otwarty. Ja tegoroczną jesień zdecydowałam się rozpocząć od:
"Kocha, lubi, szanuje..." Alice Munro
"Zbyt wiele szczęścia" Alice Munro
"Miłość oraz inne dysonanse" Janusza Leona Wiśniewskiego
"Dyskretny bohater" Vargasa Llosy
     Kilka książek Alice Munro mam już za sobą. Czytałam je z błogą przyjemnością, dlatego nie mogłam się oprzeć wypożyczeniu kolejnych.
     Do Wiśniewskiego natomiast mam ogromny sentyment. Sięgnęłam do niego po raz pierwszy już na studiach i od tego czasu darzę tego pisarza ogromną sympatią. Nie mogłam więc nie przygarnąć i jego powieści.
     A Llosa..no cóż. Jego świat to z pewnością nie moja bajka. "Dyskretnego bohatera" wypożyczyłam w tym samym dniu co "Marzenia Celta" i tylko i wyłącznie dlatego powieść ta znalazła się w jesiennym stosiku. Jestem jednak pewna niemalże na sto procent, że to moje ostatnie spotkanie z tym pisarzem.

21 września 2015

62. Llosa po raz drugi

     "Miasto i psy" to moje pierwsze spotkanie z Llosą. Niestety niezbyt udane. Pisarz owszem- zdolny, elokwentny, precyzyjny i kontrowersyjny, ale tematyka tego tytułu jak dla mnie zdecydowanie za ciężka. Momentami nawet "uciążliwa"-rzekłabym z przekonaniem. Książka mnie znużyła, bo nadmiernie obciążyła. I stąd moja decyzja, by do innych jego dzieł nie sięgać.
     Podzieliłam się powyższym wnioskiem z jednym z zapalonych zwolenników Lllosy- kolegą z pracy i, za jego namową, postanowiłam spróbować jeszcze raz."Powieść powieści nie równa, ok, co mi szkodzi?"- i tak dotarłam do "Marzenia Celta".

14 września 2015

61. Gdzie byłam, gdy mnie nie było

     Nie zrezygnowałam z prowadzenia bloga, nie zapomniałam o nim, ani tym bardziej o Was i w żaden sposób się nie zniechęciłam. Gdzie więc byłam, gdy mnie nie było? W Łańcucie, Ustrzykach Dolnych, Górnych, Solinie, Krasiczynie, Przemyślu i Krakowie. Zwiedziłam dwa zamki, jedną zaporę, zdobyłam cztery szczyty i stanęłam przy jedynej zachowanej"polskiej jedenastce" (nareszcie !). W sierpniu spędziłam osiem dni w Bieszczadach, a we wrześniu trafiłam na Zoobotanicę we Wrocławiu. Mnóstwo zobaczyłam, doświadczyłam i tradycyjnie przeczytałam, a teraz czas najwyższy o tym opowiedzieć. Oczywiście nie o wszystkim naraz- dziś co najwyżej zapowiadam nadchodzącą dawkę ciekawostek ;-) Przepięknie spędziłam wakacje i lada dzień, dzięki tej stronie, będę je mogła przeżyć jeszcze raz :-) Do napisania kochani !

27 lipca 2015

60. Gran Turismo Polonia 2015

      Skoro ostatnio zaczęłam tematykę zlotów samochodowych, to dziś ją będę kontynuować. I kończyć jednocześnie, bo tegoroczny Gran Turismo w Poznaniu- zlot samochodów luksusowych to najprawdopodobniej ostatni, który tego lata udało mi się zobaczyć. 

25 lipca 2015

59. Za co dziewczyna może uwielbiać "Master Truck"?

     Za kolory, mnóstwo świateł i coraz ciekawsze pojazdy. Bo "Master Truck" to od dawna nie tylko Międzynarodowy Zlot Ciężarowych Pojazdów Tuningowanych, ale również zabytkowych, wojskowych, busów i nawet kilku motocykli. Tegoroczna edycja była jedenastą i będąc tam już po raz trzeci przyznam szczerze, że z roku na rok jest coraz ciekawiej !
    Czy to dziwne, że dziewczyna uwielbia ten coroczny zlot w Polskiej Nowej Wsi pod Opolem? Zerkając na tamtejszą obecność mnóstwa kobiet obok rzeszy mężczyzn- uważam, że nie. Bo tych ciężarówek naprawdę nie da się ominąć obojętnie. Zobaczcie zresztą sami..
(mój osobisty Numer Jeden od zawsze !)

20 lipca 2015

58. "Wiem, że nic nie wiem" czyli kolejna przygoda ze Sparksem

       Na pierwszej, przeczytanej przeze mnie powieści Sparksa: "Prawdziwy cud" nie pozostawiłam, przy okazji opinii, suchej nitki. Dlaczego mimo to sięgnęłam po kolejną- "Na zakręcie"? Dwa, dość błahe powody: bo w bibliotece wypożyczyłam od razu dwa egzemplarze, bo nie chciałabym krytykować pisarza tylko na podstawie jednego tytułu. Dziś dowiecie się, jaki mętlik w głowie, po przeczytaniu kolejnej pozycji, pozostawił mi Pan Nicholas Sparks.

18 lipca 2015

57. Kolejne wakacyjne lektury

     Wyszłam z domu z zamiarem zrobienia sprawunków, a wróciłam..z książkami oznajmiając, że to moje najbardziej udane zakupy. Udane na pewno, ale czy zakupy to trochę nie do końca, bo książki przyniosłam z biblioteki.
   

14 lipca 2015

56. Pierwsze (nieudane) spotkanie ze Sparksem

     Dlaczego określenie "literatura kobieca" mnie obraża? Bo zaliczane są do jej grona m.in.: "Pięćdziesiąt twarzy Gey'a" (ups! Grey'a..), saga "Zmierzch" i wiele tym podobnych fantastycznych romansideł. Książki z tej półki kojarzone są przede wszystkim z rodzinnymi tragediami, romansami, sagami itp. bzdurami. Nie wszystkie- jednak spora część. Razi mnie to niezmiernie, bo nie czytuję tego typu "śmieci", a do bycia kobietą mimo to wciąż się poczuwam. Do bycia kobietą inteligentną i ambitną, która zamiast do Meyer sięga do Kapuścińskiego i Pilcha, która od wzdychania nad "szczęśliwym zakończeniem" woli zagadkę, intrygę lub zaskoczenie. Tak, jestem kobietą i NIE- nie znoszę typowej literatury kobiecej. Ale z jakiegoś powodu tak a nie inaczej jest ona postrzegana prawda? I to niestety chyba boli i razi mnie jeszcze bardziej.. Bo kobiety zaczytują się namiętnie w tego typu tematach i wzdychają w dużej części do romantycznych bohaterów zamiast genialnych czy też bulwersujących. Tyle gwoli wstępu. Otwartego do niekończącej się dyskusji zresztą..
     Nicholas Sparks to również literatura kobieca, dlaczego więc mimo to po niego sięgnęłam? Bo popularny, rozchwytywany i kilkakrotnie obił mi się o uszy. "Zobaczę, spróbuję- zamiast krytykować od razu"- tak sobie pomyślałam i przeczytałam. Jak ja w tego typu kwestiach nie lubię mieć racji..

08 lipca 2015

55. Podróż z przeszłością

    Prosty przekaz jest czasem najskuteczniejszym sposobem na uchwycenie sedna opowieści. W przypadku "Zielonej sukienki" Małgorzaty Szumskiej to się akurat w stu procentach sprawdziło. To u Was dojrzałam na blogach książkę Szumskiej i to dzięki Wam spędziłam tyle przyjemnych chwil.
      Książka od początku mnie "urzekła". Bo zaczęło się od krowy, sypiania z dziadkami, skubania kurczaka i drewnianego wychodka. Wspomnienia mojego pokolenia z dzieciństwa. Tak przyjemne i sielankowe, że bez trudu wywołały u mnie uśmiech na twarzy.

29 czerwca 2015

54. Wakacyjne zdobycze.

     Podobno w wakacje biblioteki pracują niczym lokale z fast food'ami. Nie wiem, nie zawsze bywam w bibliotekach w wakacje, ale tym razem i mnie w ten sympatyczny czas tam pognało. A oto moje "zdobycze":

28 kwietnia 2015

53. Subtelna strona II RP.

     Historia nie jest nudna, nużący może być co najwyżej jej nieodpowiedni przekaz. Czy to możemy powiedzieć o "Pierwszych Damach II Rzeczpospolitej" Kamila Janickiego? Wręcz przeciwnie i dlatego z pewnością sięgnę do innych jego książek.
    II RP to wyjątkowo konstruktywny i barwny etap naszej historii. O takich postaciach jak Piłsudski, Dmowski, Witos, Paderewski napisano nadzwyczaj wiele. Niewiele jednak poświęcono czasu na rozważania o Pierwszych Damach, dlatego pozycja Janickiego tym bardziej zasługuje na uwagę. Kamil Janicki mimo niewielkiej ilości źródeł i wielu jedynie prawdopodobieństw stworzył ciekawy i ujmujący obraz trzech kobiet, o których dziś nie można nie pamiętać- w końcu były żonami pierwszych prezydentów państwa polskiego.Maria Wojciechowska, Michalina Mościcka i Maria Mościcka może nie przeprowadziły istotnych reform w państwie, ale ich historyczny zarys w książce sprawia, że mimo to zaczynamy je doceniać.

27 kwietnia 2015

52. Ciężkie rozczarowanie.

     Tokarczuk czytuję odkąd pamiętam. Możliwe, że jej książka była pierwszą, do której sięgnęłam z ciekawości, a nie obowiązku. Jej literaturę oceniam jako dobrą, ale momentami trochę "chwiejną". Dlaczego? Bo czasami pisze coś, co mnie zachwyca, a czasami coś, co mnie najzwyczajniej w świecie nuży. Ostatnia opcja zdarzyła się niestety przy "Księgach Jakubowych".
    Nigdy nie byłam zwolenniczką e-book'ów. Nie próbowałam, ale też nie wyobrażałam sobie, by pachnące i zapisane kartki papieru zastąpić zimnym ekranem. Przy najnowszej książce Tokarczuk zdarzyło się jednak, że wręcz marzyłam o takiej opcji czytania. "Księgi Jakubowe" są grube (ok. 900 stron) i ciężkie. Trudno je dłużej utrzymać w dłoni, a czytając przy biurku można się nabawić bólu pleców. Cała ta fizyczna "męczarnia" potrafi skutecznie wyprzeć walory tej pozycji. Bo nie zawsze skupiałam się na treści, koncentrując się bardziej na tym, by jak najszybciej mieć tą książkę "z głowy".
     Chociaż..gdyby treść była powalająca, to i największe niedogodności by mi nie przeszkadzały. Ale niestety nie była. Jest jakaś historia, kilka intrygujących postaci, ciekawe tło tamtych czasów, ale ostatecznie "Księgi Jakubowe" mnie znużyły. Ja wiem, że Pani Olga musiała się naprawdę solidnie napracować, naszukać, naczytać i nagłowić, by "Księgi Jakubowe" stworzyć, jednak mimo tych zabiegów powieść ta niczego konstruktywnego w moje życie nie wniosła. Zdobyłam, przeczytałam i szybko o niej zapomnę. I nawet recenzja jest nieznaczna- by ten ostatni proces jak najszybciej rozpocząć. 
 

22 kwietnia 2015

51. Lepiej późno niż wcale.

     Otrzymałam w prezencie..dwa lata temu i wciąż nie przeczytałam. Ale tak to zazwyczaj bywa, gdy książkę posiadamy na własność ze świadomością, że możemy ją przeczytać w dowolnym dogodnym terminie. W tym przypadku chodzi o trzy książki i to jak widzicie- nie byle jakie ;-)
     O Larssonie naczytałam się naprawdę wiele i stąd swego czasu ogromna chęć na taki a nie inny prezent. Prezent, do którego nareszcie sięgnęłam (!) i o który chciałam Was zapytać. Czytaliście/łyście? Polecacie? Jeśli tak to dlaczego? Ja oczywiście, bez względu na komentarze, trzy tomy przeczytam i w najbliższym czasie zrecenzuję. Jednak już teraz mnie ciekawi, czy będę miała podobne wrażenia do Waszych.

17 lutego 2015

50. Konstruktywna podróż na Wschód

     Andrzeja Stasiuka miałam zawsze za wyjątkowo nużącego pisarza. I to nie opinia po przeczytaniu jednej jego książki tylko co najmniej trzech, dlatego wystarczająco uzasadniona. Co mnie skłoniło, by mimo to sięgnąć do jego najnowszej pozycji? Zwykła ciekawość. Książka wpadła mi w ręce i ten przypadek okazał się tym razem dość szczęśliwy.
"Niezwykły zapis podróży na Wschód- podróży we wspomnienia, do obrazów z dzieciństwa spędzanego u dziadków na Podlasiu, i podróży tam, skąd wyszły oddziały Czyngis- chana, tam, gdzie historia jest jak geologia i tektonika: nieunikniona, nieprzewidywalna, miażdżąca, tam, gdzie lucyferycznym blaskiem świeci nowa potęga- do Rosji, Chin i Mongolii. To próba uchwycenia cienia Wschodu, który na nas pada. Opowieść o tęsknocie, pragnieniu i strachu. I o tym, jak umyka przestrzeń, a powraca pamięć"- opis książki na okładce.
     Wędrówka autora rozpoczyna się od rodzinnych stron. Najpierw jest spokojnie, niemrawo (jak to u Stasiuka), a potem znienacka intrygująco i błogo. Usłyszałam skrzypiącą podłogę, szurające kapcie i oczami wyobraźni zobaczyłam tandetną odpustową piłkę na gumce. Wszystko sprawiło, że sama zatęskniłam za swoimi dziadkami i z rozrzewnieniem czytałam dalej.

15 lutego 2015

49. Kreatywny spacer

     Co można robić w piękną, zimową słoneczną pogodę? Oczywiście spacerować. I to najlepiej po miejscach, które na długo zapadną nam w pamięć.
     Pisarzowice- mała wieś położona w województwie wielkopolskim, w powiecie ostrzeszowskim, w gminie Kobyla Góra.  Gdyby nie intrygująca, opuszczona świątynia ewangelicka, nigdy bym chyba nie usłyszała o miejscowości leżącej zaledwie 40 km ode mnie.
                                
     Tamtejszy kościół ewangelicki, obecnie niestety w zaawansowanym stanie zrujnowania, powstał w latach 1901- 1902 według projektu Arnolda Hartmana, na polecenie księcia Gustawa von Curland- wolnego pana stanowego Sycowa. Kościół wybudowano, aby uczcić pamięć jednego ze zmarłych przedwcześnie dzieci księcia- Wilhelma (1886-1899). Legenda mówi, że Wilhelm zmarł po upadku z konia, najprawdopodobniej właśnie w miejscu budowli.

13 lutego 2015

48. Wymagająca "Morfina".

"Konstanty Willemann, warszawiak, lecz syn niemieckiego arystokraty i spolszczonej Ślązaczki niewiele robi sobie z patriotycznych haseł i tradycji uświęconej krwią bohaterskich żołnierzy. Jest cynikiem, łajdakiem i bon- vivantem. Niewiernym mężem i złym ojcem.
Konstanty niechętnie bierze udział w kampanii wrześniowej, a po jej klęsce również wbrew sobie zostaje członkiem tajnej organizacji. Nie chce być Polakiem, nie chce być Niemcem. Pragnie jedynie zdobyć kolejną buteleczkę morfiny i żyć swoim dawnym życiem bywalca i kobieciarza. Przed historią jednak uciec się nie da"-
opis książki na okładce.
      O "Morfinie" będzie sporo, bo i powieść pokaźnych rozmiarów. Ambitna, intrygująca, kontrowersyjna i wymagająca- tak w kilku określeniach ujęłabym moje wrażenia po jej przeczytaniu. Czas jednak na bardziej rozbudowane wnioski.
    Nie pamiętam, która powieść wywołała we mnie tyle przeciwstawnych odczuć naraz. Po przeczytaniu jej 1/6, byłam zachwycona: fabułą, główną postacią i stylem. Ostre obrazy, w dużej części o tematyce erotycznej, zaskakiwały i zniewalały jednocześnie. Mimo iż brutalne, to mimo wszystko prawdziwe. Główny bohater, będący najczęściej narratorem, jest bezczelny i boleśnie szczery. Jednak tylko dla samego czytelnika, który dowiaduje się m.in. że Kostka nie zna tak naprawdę nawet własna żona. Postać ta jest często do tego stopnia bezpośrednia, że w wielu momentach czujemy jakbyśmy my sami nią byli. Intrygujące. 
     Styl. Do "Pana Tadeusza" mu daleko, ale nie da się ukryć, że "Morfinę" czytało mi się czasem jak Mickiewicza. Powtarzalność wyrazów i ich poetyckie rozmieszczenie wbijały się jak kołki w moją głowę i jeszcze bardziej wzmacniały obraz. Określenie "zgwałcona Warszawa" na długo zapadnie mi w pamięć. Twardoch bawi się słowem, ale co charakterystyczne, nie opisuje emocji. Jest ich tam, wbrew pozorom, niesamowity natłok, ale przede wszystkim dzięki skrupulatnemu układaniu słów. To ich odpowiednie rozmieszczenie tworzy emocje, a my, wraz z nim, tymi emocjami się stajemy.
     Doczytałam "Morfinę" do str. 90 i stwierdziłam z przekonaniem, że Szczepan Twardoch to pisarz genialny, o niekwestionowanym talencie. "Nie chwal dnia przed zachodem słońca"- taki wniosek pojawił się w następnej kolejności.

09 lutego 2015

47. Książki na ferie.

     Co można pożytecznego robić w ferie? Oczywiście czytać ! Innej odpowiedzi od mola książkowego nie otrzymacie :-) Poniżej mój stosik na jeden z tygodni nauczycielskiego błogostanu. Nie dwa, bo jeden tydzień ferii mam już za sobą. W towarzystwie "Morfiny" Twardocha, której recenzję przedstawię niebawem.
     Upolowałam w bibliotece, czytam i postanowiłam się pochwalić. Wybór kilku pozycji w dużej części uwarunkowany blogowymi recenzjami. Do czego zerknęliście? Co Wam najbardziej przypadło do gustu? A może którą z tych książek pożądacie najbardziej? Te i inne odpowiedzi na pewno wpłyną na kolejność poznawania tych pozycji przeze mnie ;-)

06 lutego 2015

46. Kiedyś musi być ten pierwszy raz

     Wierzcie lub nie, ale powieść Harlana Cobena "Tęsknię za Tobą" jest pierwszą, jaką tego pisarza przeczytałam. Już wyobrażam sobie te reakcje zdziwienia i komentarze: "Jak Ty się uchowałaś?". Cóż mogę powiedzieć na swoją obronę- zdarza się. Dużo o nim słyszałam, zawsze planowałam sięgnąć do którejś z jego pozycji i nareszcie to zrobiłam. Lepiej późno niż wcale prawda?
     Nie pamiętam, która lektura zaintrygowała mnie tak bardzo jeszcze przed jej rozpoczęciem, jak właśnie ta. Przeczytałam skrupulatnie każdy centymetr okładki i stwierdziłam, że pozycja traktująca o zagadkach związanych z dwoma najważniejszymi mężczyznami w życiu kobiety- narzeczonym i ojcu, nie może nie zaciekawić. Zabrałam się więc do jej czytania, jak do pałaszowania sernika.

03 lutego 2015

45. "Delikatność"- literacko i filmowo.

     "Delikatność" Davida Foenkinosa czytałam i przyznam z przekonaniem, że jest to jedna z najlepszych historii miłosnych, z jakimi miałam do czynienia. I nie mówię tego, jako łasa na ckliwości i słodkości kobieca czytelniczka. Historia Nathalie i Marcusa jest naprawdę nieszablonowa, mogłabym rzecz, że wręcz ambitna, dlatego szczerze ją polecam.
    Ekranizację przy okazji też wypadało zobaczyć i to nareszcie wczoraj zrobiłam. Są i zachwyty i rozczarowania dla odmiany. Audrey Tautou- odtwórczyni głównej roli, jak zawsze dziewczęca i piękna jednocześnie. Jej urok i seksapil są dla mnie niepodważalne. To jedna z tych kobiet, które nawet w dresach intrygują mężczyzn. Ruchy jej bioder opasanych dewocką spódnicą pewnie już niejednemu zawróciły w głowie.
     Francois Damiens- odtwórca głównej roli męskiej niestety, według mnie, kompletnie "nietrafiony". Marcus był w powieści rzeczywiście nieśmiały, nieporadny i niezauważalny, ale na pewno nie wyglądał jak Quasimodo, a tak niestety przedstawił go reżyser. Nie, nie wyobrażałam go sobie jako zagubionego playboya (czego kobiety zazwyczaj oczekują), ale z drugiej strony na pewno nie jako topornego i zgarbionego faceta. Taka postura głównego bohatera niestety zaważyła na wiarygodności całej opowieści. Quasimodo to w końcu bohater bajki.. Nutka humoru na szczęście troszkę tą postać "ratuje" :-)
     Sama historia, podobnie jak w powieści, jest naprawdę poruszająca. W moich recenzjach, czy raczej pisaninie, nie zwykłam streszczać fabuły, dlatego i tym razem tego nie zrobię. Książkę na pewno gorąco polecam a film, no cóż; jak dla mnie nie jest niezbędny. Co najwyżej do podziwiania ideału kobiecości we francuskim wydaniu ;-)

30 stycznia 2015

44. Homofobia czy tolerancja? A może coś pomiędzy?

     Colin Firth- to jego postać była pierwszym powodem, dla którego chciałam obejrzeć "Samotnego mężczyznę". Zwiastun zapowiadający związek dwóch mężczyzn zmobilizował mnie do tego dwa razy mocniej.
     Trzeba być odważną osobą, by oglądać niektóre tamtejsze sceny. Przynajmniej jak na kogoś w stu procentach heteroseksualnego. Pocałunki głównego bohatera z mężczyzną, homoseksualna nagość, pożądanie i tęsknota na miarę głębi oceanu. Zagubienie i rozpacz wydeptujące ścieżkę do samobójstwa. Jakim trzeba być nieszablonowym i zdolnym aktorem, by móc pochłonąć to wszystko naraz.
     Mimo tych wielu ostrych emocji, sama akcja jest wyjątkowa subtelna. Gładka, ale i cięta jednocześnie- niczym nóż. Nie ma tam agresji ani przerysowanej żądzy, ale jest za to codzienne, wszechogarniające cierpienie. Z koniecznością przylepiania o poranku uśmiechu na twarzy- czyli jego najgorsza odmiana.
     Dramat nie przesądza o charakterze wszystkich momentów w tym filmie. Scena, która przynosi najwięcej radości, paradoksalnie najbardziej zapadła mi w pamięć. A może właśnie dlatego? Nocna kąpiel dwóch nagich mężczyzn w morzu. Maksymalnie spontaniczna i maksymalnie beztroska. Jakby się przed chwilą narodzili na nowo. Bez ograniczeń, konwenansów i zastanawiania się nad tym, co będzie jutro. I ja poczułam ten dreszcz emocji. Z chęcią zrobienia czegoś nieprzewidywalnego i nierutynowego włącznie. W tym przypadku bez względu na seksualność. Tylko takie momenty w życiu są w stanie nam dać prawdziwe szczęście.
     Kreowanie problematyki filmu przez prawie całość jego trwania i nagła rozsypka przy jego końcu z powodu nieoczekiwanych zdarzeń to coś, co mnie już bardzo dawno nie spotkało w czasie oglądania danej produkcji. Cały film tyczył się tęsknoty, znienawidzenia życia i skrupulatnego planowania jego końca. Sam "finał" przewraca całą wizję do góry nogami. Jak? Tego nie będę zdradzać, bo nie chciałabym byście poznali esencję tego filmu tylko czytając o nim. Na pewno główny bohater uświadomił sobie niespodziewanie, że mimo wszystko kocha życie. W jakich okolicznościach i do czego to go zaprowadziło? To już musicie zobaczyć sami..
     Julianne Moore. Ostatni raz widziałam ją w "Carrie" i przyznam szczerze, że dawno nie miałam do czynienia z tak fatalną grą aktorską. Jakież było moje zdziwienie, gdy epizodem w "Samotnym mężczyźnie", powaliła mnie dla odmiany na kolana. Kolejny dobry powód, by zobaczyć ten film.
     Na koniec najważniejsze i nawiązujące do piosenki jednocześnie. Zauważyliście, że tematyka homoseksualna jest ostatnio dość wszechobecna? Wcześniej sądziłam, że to zaplanowany sposób na popularność, a dziś myślę, że to krzyki tych ludzi o tolerancję.


Ja jestem tolerancyjna. A Ty?

19 stycznia 2015

43. Carrie Carrie Carrie

     Stephen King wciąż mnie nie przestaje zadziwiać. I za to przede wszystkim uwielbiam tego pisarza. Bo czy historia nastolatki obdarzonej zdolnościami telekinetycznymi nie zakrawa na banalną? Oczywiście, że tak, jednak dzięki Kingowi w żadnym momencie taka nie jest. Im więcej czytam jego książek, tym coraz bardziej się przekonuję, że ten pisarz i z kartonowego pudełka stworzyłby wielofunkcyjny wieżowiec.
     Carrie zdziwaczała, przerażona, naiwna i zrozpaczona. W jednej postaci skumulowane zostały chyba wszystkie negatywne emocje okresu dojrzewania. Co się z nimi dzieje w świecie realnym? Uzewnętrzniane są za pomocą stłumionego płaczu, doprawiane skrupulatnie nienawiścią, ale ostatecznie i zapomniane. Szkoła przecież się kończy i "żyje się dalej".
     A gdyby tak wszystkich prześladowanych i wytykanych za absurdalne niedoskonałości obdarzyć telekinetycznymi zdolnościami? Oj...największe huragany tego świata nie dorastałyby do pięt temu, co miałoby miejsce. Wyburzane szkoły, przygniatani kamiennymi blokami rówieśnicy, pożary studniówkowych kreacji i trzęsienia ziemi. Nagromadzona nienawiść wreszcie miałaby ujście, a wtedy wielu prześladowców pożałowałoby swojej postawy.
    Oczywiście do odwetu w stylu "oko za oko" nie nakłaniam. King na pewno również. Po prostu perfekcyjnie zaznacza problem takich wyklętych dzieci. Chociaż "zaznacza" to zdecydowanie za mało powiedziane, on nas po prostu nim uderza !
   

                         

                          
                                          Carrie (1976)                                     Carrie (2014)

     Potrójnie, można by sprecyzować. Po raz pierwszy pisząc książkę, a kolejne dwa razy godząc się na jej ekranizację. I do nich również, zaraz po przeczytaniu "Carrie", zdecydowałam się sięgnąć.      
    Zacznę od wniosku najważniejszego: nie polecam najnowszej ekranizacji. Jeżeli kino będzie serwować tak kiepskie produkcje potencjalnym czytelnikom Kinga, my- fani tego pisarza, szybko staniemy się bardzo osamotnieni. Najnowsza "Carrie" nie dorasta do pięt samej książce. Główna bohaterka bardziej infantylna niż szczególna, a pozostałe postaci do tego stopnia "naciągane", że aż śmieszne. I nawet Julianne Moore grająca matkę głównej bohaterki nie uratowała tego filmu.
    Co z "Carrie" z 1976 roku? I tu na szczęście bardzo pozytywne zaskoczenie. Reżyserowi gratuluję doboru głównych bohaterek (Carrie, jej matka i skruszona rówieśniczka), bo to one sprawiają, że film jest naprawdę na wysokim poziomie. Prześladowana nastolatka wiarygodna, matka słusznie przerażająca a rówieśniczka niesamowicie świadoma. Porażających efektów specjalnych nie ma, ale biorąc pod uwagę fakt, że ekranizacja z 2014 roku je posiadała, możemy śmiało stwierdzić, że nie zawsze takie efekty wpływają na wartość filmu.
    Czy po mojej recenzji nieświadomi wciąż chcą poznać losy wyjątkowej nastolatki? Mam nadzieję, że tak. Do książki sięgnijcie koniecznie, filmy natomiast pozostawiam do wyboru.