Popularne posty

17 lutego 2015

50. Konstruktywna podróż na Wschód

     Andrzeja Stasiuka miałam zawsze za wyjątkowo nużącego pisarza. I to nie opinia po przeczytaniu jednej jego książki tylko co najmniej trzech, dlatego wystarczająco uzasadniona. Co mnie skłoniło, by mimo to sięgnąć do jego najnowszej pozycji? Zwykła ciekawość. Książka wpadła mi w ręce i ten przypadek okazał się tym razem dość szczęśliwy.
"Niezwykły zapis podróży na Wschód- podróży we wspomnienia, do obrazów z dzieciństwa spędzanego u dziadków na Podlasiu, i podróży tam, skąd wyszły oddziały Czyngis- chana, tam, gdzie historia jest jak geologia i tektonika: nieunikniona, nieprzewidywalna, miażdżąca, tam, gdzie lucyferycznym blaskiem świeci nowa potęga- do Rosji, Chin i Mongolii. To próba uchwycenia cienia Wschodu, który na nas pada. Opowieść o tęsknocie, pragnieniu i strachu. I o tym, jak umyka przestrzeń, a powraca pamięć"- opis książki na okładce.
     Wędrówka autora rozpoczyna się od rodzinnych stron. Najpierw jest spokojnie, niemrawo (jak to u Stasiuka), a potem znienacka intrygująco i błogo. Usłyszałam skrzypiącą podłogę, szurające kapcie i oczami wyobraźni zobaczyłam tandetną odpustową piłkę na gumce. Wszystko sprawiło, że sama zatęskniłam za swoimi dziadkami i z rozrzewnieniem czytałam dalej.

15 lutego 2015

49. Kreatywny spacer

     Co można robić w piękną, zimową słoneczną pogodę? Oczywiście spacerować. I to najlepiej po miejscach, które na długo zapadną nam w pamięć.
     Pisarzowice- mała wieś położona w województwie wielkopolskim, w powiecie ostrzeszowskim, w gminie Kobyla Góra.  Gdyby nie intrygująca, opuszczona świątynia ewangelicka, nigdy bym chyba nie usłyszała o miejscowości leżącej zaledwie 40 km ode mnie.
                                
     Tamtejszy kościół ewangelicki, obecnie niestety w zaawansowanym stanie zrujnowania, powstał w latach 1901- 1902 według projektu Arnolda Hartmana, na polecenie księcia Gustawa von Curland- wolnego pana stanowego Sycowa. Kościół wybudowano, aby uczcić pamięć jednego ze zmarłych przedwcześnie dzieci księcia- Wilhelma (1886-1899). Legenda mówi, że Wilhelm zmarł po upadku z konia, najprawdopodobniej właśnie w miejscu budowli.

13 lutego 2015

48. Wymagająca "Morfina".

"Konstanty Willemann, warszawiak, lecz syn niemieckiego arystokraty i spolszczonej Ślązaczki niewiele robi sobie z patriotycznych haseł i tradycji uświęconej krwią bohaterskich żołnierzy. Jest cynikiem, łajdakiem i bon- vivantem. Niewiernym mężem i złym ojcem.
Konstanty niechętnie bierze udział w kampanii wrześniowej, a po jej klęsce również wbrew sobie zostaje członkiem tajnej organizacji. Nie chce być Polakiem, nie chce być Niemcem. Pragnie jedynie zdobyć kolejną buteleczkę morfiny i żyć swoim dawnym życiem bywalca i kobieciarza. Przed historią jednak uciec się nie da"-
opis książki na okładce.
      O "Morfinie" będzie sporo, bo i powieść pokaźnych rozmiarów. Ambitna, intrygująca, kontrowersyjna i wymagająca- tak w kilku określeniach ujęłabym moje wrażenia po jej przeczytaniu. Czas jednak na bardziej rozbudowane wnioski.
    Nie pamiętam, która powieść wywołała we mnie tyle przeciwstawnych odczuć naraz. Po przeczytaniu jej 1/6, byłam zachwycona: fabułą, główną postacią i stylem. Ostre obrazy, w dużej części o tematyce erotycznej, zaskakiwały i zniewalały jednocześnie. Mimo iż brutalne, to mimo wszystko prawdziwe. Główny bohater, będący najczęściej narratorem, jest bezczelny i boleśnie szczery. Jednak tylko dla samego czytelnika, który dowiaduje się m.in. że Kostka nie zna tak naprawdę nawet własna żona. Postać ta jest często do tego stopnia bezpośrednia, że w wielu momentach czujemy jakbyśmy my sami nią byli. Intrygujące. 
     Styl. Do "Pana Tadeusza" mu daleko, ale nie da się ukryć, że "Morfinę" czytało mi się czasem jak Mickiewicza. Powtarzalność wyrazów i ich poetyckie rozmieszczenie wbijały się jak kołki w moją głowę i jeszcze bardziej wzmacniały obraz. Określenie "zgwałcona Warszawa" na długo zapadnie mi w pamięć. Twardoch bawi się słowem, ale co charakterystyczne, nie opisuje emocji. Jest ich tam, wbrew pozorom, niesamowity natłok, ale przede wszystkim dzięki skrupulatnemu układaniu słów. To ich odpowiednie rozmieszczenie tworzy emocje, a my, wraz z nim, tymi emocjami się stajemy.
     Doczytałam "Morfinę" do str. 90 i stwierdziłam z przekonaniem, że Szczepan Twardoch to pisarz genialny, o niekwestionowanym talencie. "Nie chwal dnia przed zachodem słońca"- taki wniosek pojawił się w następnej kolejności.

09 lutego 2015

47. Książki na ferie.

     Co można pożytecznego robić w ferie? Oczywiście czytać ! Innej odpowiedzi od mola książkowego nie otrzymacie :-) Poniżej mój stosik na jeden z tygodni nauczycielskiego błogostanu. Nie dwa, bo jeden tydzień ferii mam już za sobą. W towarzystwie "Morfiny" Twardocha, której recenzję przedstawię niebawem.
     Upolowałam w bibliotece, czytam i postanowiłam się pochwalić. Wybór kilku pozycji w dużej części uwarunkowany blogowymi recenzjami. Do czego zerknęliście? Co Wam najbardziej przypadło do gustu? A może którą z tych książek pożądacie najbardziej? Te i inne odpowiedzi na pewno wpłyną na kolejność poznawania tych pozycji przeze mnie ;-)

06 lutego 2015

46. Kiedyś musi być ten pierwszy raz

     Wierzcie lub nie, ale powieść Harlana Cobena "Tęsknię za Tobą" jest pierwszą, jaką tego pisarza przeczytałam. Już wyobrażam sobie te reakcje zdziwienia i komentarze: "Jak Ty się uchowałaś?". Cóż mogę powiedzieć na swoją obronę- zdarza się. Dużo o nim słyszałam, zawsze planowałam sięgnąć do którejś z jego pozycji i nareszcie to zrobiłam. Lepiej późno niż wcale prawda?
     Nie pamiętam, która lektura zaintrygowała mnie tak bardzo jeszcze przed jej rozpoczęciem, jak właśnie ta. Przeczytałam skrupulatnie każdy centymetr okładki i stwierdziłam, że pozycja traktująca o zagadkach związanych z dwoma najważniejszymi mężczyznami w życiu kobiety- narzeczonym i ojcu, nie może nie zaciekawić. Zabrałam się więc do jej czytania, jak do pałaszowania sernika.

03 lutego 2015

45. "Delikatność"- literacko i filmowo.

     "Delikatność" Davida Foenkinosa czytałam i przyznam z przekonaniem, że jest to jedna z najlepszych historii miłosnych, z jakimi miałam do czynienia. I nie mówię tego, jako łasa na ckliwości i słodkości kobieca czytelniczka. Historia Nathalie i Marcusa jest naprawdę nieszablonowa, mogłabym rzecz, że wręcz ambitna, dlatego szczerze ją polecam.
    Ekranizację przy okazji też wypadało zobaczyć i to nareszcie wczoraj zrobiłam. Są i zachwyty i rozczarowania dla odmiany. Audrey Tautou- odtwórczyni głównej roli, jak zawsze dziewczęca i piękna jednocześnie. Jej urok i seksapil są dla mnie niepodważalne. To jedna z tych kobiet, które nawet w dresach intrygują mężczyzn. Ruchy jej bioder opasanych dewocką spódnicą pewnie już niejednemu zawróciły w głowie.
     Francois Damiens- odtwórca głównej roli męskiej niestety, według mnie, kompletnie "nietrafiony". Marcus był w powieści rzeczywiście nieśmiały, nieporadny i niezauważalny, ale na pewno nie wyglądał jak Quasimodo, a tak niestety przedstawił go reżyser. Nie, nie wyobrażałam go sobie jako zagubionego playboya (czego kobiety zazwyczaj oczekują), ale z drugiej strony na pewno nie jako topornego i zgarbionego faceta. Taka postura głównego bohatera niestety zaważyła na wiarygodności całej opowieści. Quasimodo to w końcu bohater bajki.. Nutka humoru na szczęście troszkę tą postać "ratuje" :-)
     Sama historia, podobnie jak w powieści, jest naprawdę poruszająca. W moich recenzjach, czy raczej pisaninie, nie zwykłam streszczać fabuły, dlatego i tym razem tego nie zrobię. Książkę na pewno gorąco polecam a film, no cóż; jak dla mnie nie jest niezbędny. Co najwyżej do podziwiania ideału kobiecości we francuskim wydaniu ;-)