Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 256
Okładka: miękka
Dlaczego czar prysł w okolicach połowy historii? Bo niczym kapryśna gąska rozczarowałam się jej dalszym przebiegiem. David miał romans ze studentką, praktycznie na własne życzenie skończył z uczelnią, ale zamiast się rozwijać i zaczynać drugie, zdecydowanie ambitniejsze życie zagrzebuje się w codzienności swej homoseksualnej, śmierdzącej psami córki. Tak, wiem- przecież ona chroni niewinne zwierzęta, swoją farmę i walczy samotnie z przeciwnościami losu, ale mimo wszystko nie rusza mnie to. Może i afrykańskie realia funkcjonują w taki właśnie a nie inny sposób, jednak ja, mimo permanentnego wysiłku kompletnie tego nie rozumiem i nie akceptuję. Gwałt, dziecko i chęć małżeństwa w imię dobra ogółu to dla mnie co najwyżej głupota, czy wręcz absurd a nie przemyślana decyzja. I pewnie to dlatego, że jestem Europejką, nie Afrykanką, ale niewielu jest na tym świecie, którzy chociażby na potrzeby literatury są w stanie mnie "przestawić. Dokładnie jeden: Kapuściński.
Czy się jednak męczyłam czytając tę opowieść do końca? Absolutnie nie. Pisarz, który potrafi hipnotyzować czytelnika, nawet przy nieakceptowalnym biegu wydarzeń nie jest w stanie go niczym zniechęcić. A czy przeczytam kolejną powieść Coetzee'go? A tego to już nie potrafię stwierdzić, bo jego dziwaczne historie samotników skutecznie uniemożliwiają mi odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz