To jedna z tych niewielu książek, które się powinno czytać jednym tchem. Ja, z racji natłoku świątecznych obowiązków, tego nie zrobiłam, dlatego moja recenzja będzie dość fragmentaryczna. Zapisywać czytelnicze spostrzeżenia przestałam już jakiś czas temu, więc tym bardziej. Pierwszy wniosek nie na temat: w przyszłości to zmienię.
Leonard to z pozoru przeciętny, amerykański nastolatek, pozostawiony samemu sobie. Najpierw przez rockowo- alkoholowego ojca, potem przez matkę- karierowiczkę i nimfomankę (cytując określenia jej syna). Mieszka sam, mając za codzienne towarzystwo jedynie dogorywającego sąsiada i matczyne pieniądze. Nie jest aż tak źle- ktoś mógłby skomentować. Bo przecież adekwatnie eurosierot obecnie jest dość sporo, a brak przyjaciół z racji natłoku obowiązków powszechny. W tym jednak przypadku, z czasem jest znacznie gorzej. Z czasem, czyli po kolejnych stronicach książki, kiedy to coraz bardziej poznajemy Leonarda.
Żyje wspomnieniami z dzieciństwa, bo to najlepsze momenty jego życia. Czas spędzany z ojcem, naleśniki smażone przez mamę i najlepszy przyjaciel, z którym dokonywał kolejnych odkryć podczas dziecinnych eskapad. Nie wiadomo dlaczego i jak, wszystko się nagle diametralnie zmieniło. Legło w gruzach- to odpowiedniejsze określenie. Ojciec się ulotnił i słuch o nim zaginął. Matka dorwała Francuza, pracę projektantki mody i rodzicielską opiekuńczość zastąpiła regularnymi czekami. A najlepszy przyjaciel...cóż, tu stało się najgorsze. Będący sam ofiarą przemocy, zaczął wyładowywać swą agresję na innych, łącznie z przymuszaniem do kontaktów seksualnych. Leonard najdłużej był jego ofiarą.
Osiemnaste urodziny Leo. Pakuje prezenty w różowy papier, zostawiając na koniec ten dla siebie najważniejszy: nazistowski rewolwer po dziadku. Chce pożegnać tych niewielu, których cenił najbardziej i chce również zabić. Najpierw eksprzyjaciela, a potem siebie.
Zbliżanie się do wyznaczonego celu to swego rodzaju wędrówka. Poznajemy tych, których nienawidził i niewielu, których darzył sympatią. Powoli rozumiemy motywy postępowania osiemnastolatka i zastanawiamy się równocześnie nad swoimi- w wielu momentach naszego życia. Bo Leonard pytał nie tylko o swój świat, ale o świat w ogóle. A o ludzi najbardziej.
Jedna scena utkwiła mi w pamięci najmocniej. A raczej swego rodzaju "eksperyment". Nastoletni Leonard wagaruje, by móc obserwować dorosłych ludzi idących do pracy. Ubiera garnitur, bierze teczkę, by w ten sposób bardziej się z nimi utożsamić. Za każdym razem wybiera spośród nich jedną osobę i wnikliwie obserwuje. Chce się w ten sposób dowiedzieć, czy warto dorosnąć. Jak myślicie, ilu dorosłych ludzi napotkał uśmiechniętych, rozgadanych i radośnie obserwujących otoczenie?? Ani jednego... Widział jedynie grymasy, zmęczone twarze; odczuł codzienny brak komunikacji ludzkiej i permanentne podejrzenia o złe zamiary. Życie dorosłych jest przygnębiające i ograniczone- to Jego najważniejszy wniosek.
Ile razy zagadaliśmy do naszej sąsiadki oprócz szybkiego "dzień dobry"? Ile razy uśmiechnęliśmy się do nieznajomego lub szliśmy do pracy zadowoleni, z wiarą w dobrze przeżyty dzień? Ile razy myśleliśmy o tym, co dla nas cenne, zamiast o urazach i rozczarowaniach? Jak często poświęcamy czas pracy, a jak często naszym dzieciom? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że tego typu samotność: w tłumie i w domu, jest najczęstszą przyczyną samobójstw? Tak powszechne, przygnębiające życie dorosłych może się diametralnie zmienić, jeśli się wreszcie na chwilę zatrzymamy i spróbujemy odpowiedzieć na powyższe pytania.
Leonard się nie zabił. Uratował go jeden z nielicznych przyjaciół, przynajmniej na chwilę. Niestety niewiele osób ma tyle szczęścia.
Przeczytajcie. Jak widzicie, daje do koniecznego myślenia.
Popularne posty
-
Niejednokrotnie podkreślałam (i wciąż będę), że opinii na temat filmów - seriali będzie na moim blogu zdecydowanie mniej od tych książ...
-
Mam już za sobą wiele książek pana Musso i niejednokrotnie się zdarzyło, że byłam zachwycona kolejną historią. Ten tytuł nie wywołał u...
-
Gdybym nagrywała recenzję tej książki przed kamerą, rozpoczęłabym ją od ciężkiego westchnienia.. a to z pewnością nie oznaczałoby nic ...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wszyscy się w tym zaczytują, jakiś fenomen ;) ja lubię książki, które skłaniają do refleksji, może to coś faktycznie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńWszystkie książki Quicka skłaniają do wielu konstruktywnych refleksji i pewnie dlatego jest on jednym z moich ulubionych pisarzy :-)
UsuńDużo słyszałam o tym autorze, ale jeszcze nie miałam okazji go poznać. W przyszłym roku będę musiała to zmienić ;) Być może zacznę akurat od tej książki? :)
OdpowiedzUsuńProponuję zacząć od "Poradnika pozytywnego myślenia" lub "Prawie jak gwiazda rocka". To zdecydowanie jego najlepsze pozycje :-)
UsuńRzeczywiście sporo pozytywnych recenzji tej książki widuję, ale nigdy jej nie dodałam do listy - okładka przypomina mi trochę o moralizatorskich powieściach dla młodzieży. Niby zaliczam się do młodzieży, tylko moralizatorstwa nie lubię. ;) Może się mylę. Kiedyś zajrzę do środka w księgarni i poczytam trochę.
OdpowiedzUsuńA co do tych uśmiechów - ciągle się powtarza, że przechodnie są poważni, zabiegani, zestresowani, ale ja często spotykam ludzi uśmiechniętych, zwłaszcza na przystankach autobusowych. :)
I całe szczęście, że takich spotykasz ! Mam nadzieję, że Ty również się wtedy uśmiechasz ;-) Książkę polecam osobom w każdym wieku. Moralizatorstwo? Owszem. Ale próbowane szczyptami, smakuje zamiast szkodzić ;-)
UsuńZ tej serii czytałam... Nie pamiętam tytułu, ale miała niebieską okładkę. Coś z gwiazdami. No, nieważne. W każdym razie to była dziwna książka i wydaje mi się, że Quick jest dziwnym pisarzem tak ogólnie, choć trudno stwierdzić po jednej lekturze. Pisze bardzo prosto, prawda? A przedstawione przez niego problemy są do bólu realne. Myślę, że młodego czytelnika taka książka może bardzo mocno poruszyć i zachwycić, a starszego zastanowić. Mnie zastanawia, choć czy lektura jest dobra sama w sobie? Trudno stwierdzić. Na pewno niesie z sobą sporo wartości. Po tę, którą recenzujesz, też chyba sięgnę, bo bardzo mnie zachęciłaś. W końcu na czymś trzeba sobie wyrobić rzetelną opinię, czyż nie? : )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" to akurat moim zdaniem najsłabsza książka tego pisarza. Jeśli chcesz się do niego przekonać to zdecydowanie polecam "Prawie jak gwiazda rocka"- według mnie najlepsza :-)
UsuńU mnie podstawą jest robienie chociaż króciutkich notatek i zapisywania istotniejszych rzeczy, bo później nie miałabym z czego napisać recenzji. :) Quick zachwycił mnie swoim "Niezbędnikiem obserwatorów gwiazd" (polecam!!), dlatego mam ochotę poznać inne powieści, które wyszły spod jego pióra. :)
OdpowiedzUsuń"Niezbędnik.." oczywiście czytałam, podobnie jak wszystkie pozycje Quick'a, nie bez powodu jest on jednym z moich ulubionych pisarzy ;-)
UsuńJa również muszę wrócić do robienia notatek...bo bez nich moje recenzje niestety kuleją :/
Aż wstyd się przyznać, ale nie miałam jeszcze okazji zapoznać się z twórczością autora. Widzę jednak, że szybko muszę to nadrobić, bo tracę dobre powieści. Chętnie poczytam i może sama zacznę częściej się uśmiechać do nieznajomych? :)
OdpowiedzUsuńZachęcam i gorąco polecam :-)
Usuń