Popularne posty

23 stycznia 2020

193. Weekend w Krakowie

     Cztery lata temu, w lutym, wybraliśmy się na weekend do Warszawy. Stolicę już dużo wcześniej planowaliśmy zwiedzić (byliśmy tam co najwyżej przejazdem), a decyzję o tym, że będzie to akurat w porze zimowej podjęliśmy z dwóch ważnych powodów: ja miałam ferie; miejsca turystyczne są zazwyczaj w takich porach mniej oblegane i, dzięki temu, bardziej komfortowe do zwiedzania. O tamtejszym pobycie w Warszawie napisałam tutaj.
     Po wyjeździe ze stolicy byliśmy pewni następujących rzeczy: zwiedzanie było rzeczywiście znacznie swobodniejsze niż latem; udało się nam - włóczykijom, naładować baterie do lata; w każde coroczne ferie będziemy chcieli w ten sposób zwiedzić kolejne miasto; za rok jedziemy do Krakowa.
     Niestety, ostatniego planu nie udało nam się zrealizować. Nie byliśmy ani w Krakowie, ani w żadnym innym miejscu, ale pamiętam, że zawsze mieliśmy ku temu naprawdę ważny powód.
     Dopiero w tym roku, cztery lata później, udało nam się trafić do stolicy Małopolski. Sami chyba byśmy się nie zdecydowali (zwłaszcza, że w grudniu zwiedziliśmy Budapeszt i Bratysławę), ale dzięki temu, że w prezencie ślubnym otrzymaliśmy weekendowy pobyt w Krakowie w czterogwiazdkowym hotelu - w końcu tam trafiliśmy. I bardzo się z tego powodu cieszymy, ponieważ pobyt w tym mieście uważamy za zdecydowanie udany.
     Koniec przydługawych wstępów - czas na konkrety ;-)
     Do Krakowa udaliśmy się pociągiem. Mamy ze swojej miejscowości bezpośrednie połączenie, więc nie można było nie skorzystać z takiej okazji. Zwłaszcza, że Mężowski permanentnie podczas naszych wypadów bliskich i dalekich siedzi za kółkiem, więc raz na jakiś czas przyda mu się komfort tego typu podróży.
     Plan zwiedzania Krakowa ustaliliśmy sobie oczywiście znacznie wcześniej (jak to my ;-) ). Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Intrygujące prawda? Nie jesteśmy fascynatami Japonii, nigdy się nią bliżej nie interesowaliśmy, ale właśnie dlatego wybraliśmy to miejsce. Bo jest inne od tych popularnych i liczyliśmy na to, że nas co najmniej pozytywnie zaskoczy.
     W Muzeum zobaczyliśmy dwie wystawy stałe: japońskich mieczy oraz "Japoński Notes" Andrzeja Wajdy. Zwłaszcza o tej drugiej wystawie warto na wstępie powiedzieć coś więcej. Andrzej Wajda ufundował to miejsce, a jego "Notes" to pewna forma relacji z kilku pobytów twórcy w Japonii. Po zobaczeniu tej właśnie wystawy już teraz wiem, że Wajda był uważany za przyjaciela tego kraju.
       Może skoro zaczęłam już pisać o wystawie związanej z Andrzejem Wajdą, to najpierw z niej pokażę Wam kilka zdjęć.
     Zanim dotarliśmy do wystawy Wajdy, zobaczyliśmy wiele unikatowych mieczy japońskich oraz ich tradycyjne, niezbędne elementy.
     Na powyższej wystawie dowiedziałam się nie tylko, z czego jest wytwarzane ostrze do japońskiego miecza, ale również, jak strasznie pracochłonne jest jego zrobienie. W wytworzenie japońskiego miecza jest zaangażowanych wiele osób, które muszą się wykazać mistrzowską precyzją i cierpliwością. Na wystawie mieliśmy również okazję wziąć do rąk tego typu miecz i przyznam szczerze, że byłam bardzo zaskoczona faktem, że jest on tak ciężki!
     Czy ostatecznie polecam krakowskie Muzeum Mangghi? I tak, i nie. Z jednej strony cieszę się, że tam byłam. Lubię miejsca nowe i dość nietypowe jednocześnie. Lubię doświadczać czegoś, z czym nie miałam do czynienia nigdy wcześniej. I tak rzeczywiście się stało w tym Muzeum. Ale czy tamtejsze eksponaty są tak unikatowe, by pokusić się na nietani bilet, żeby je zobaczyć? Nie sądzę. Muzeum ma w nazwie sztukę japońską i tego się własnie po nim spodziewałam. Może nie w całej okazałości, ale na pewno w sporej części - w wielu sferach. A tymczasem, co zobaczyłam tylko i wyłącznie? Miecze, miecze, miecze i... miecze. Tak naprawdę całość uratowała wystawa związana z Andrzejem Wajdą, która mi się najbardziej podobała. Jednak czy również na tyle, by uważać ją za konieczną do zobaczenia? Też nie. 

      Podsumowując: jeżeli jesteście ogromnymi fanami Wajdy lub Japonii - idźcie i zobaczcie te wystawy. A jeśli nie - doradzam poświęcić swój czas na zdecydowanie bogatsze miejsca.
     Po wystawie nie mogliśmy sobie oczywiście odmówić zakupienia magnesu na lodówkę (jesteśmy ich zbieraczami). W drodze do Muzeum przeszliśmy przez krakowski rynek i wtedy też zrobiłam kilka pierwszych zdjęć Krakowa. Uprzedzam, że nie są dość wyraziste, a to dlatego, że w piątek natrafiliśmy na bardzo gęstą mgłę..
 
    I to tyle, jeśli chodzi o nasz pierwszy dzień w Krakowie. Drugi był niesamowicie intensywny, 
ale o tym napiszę już następnym razem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz