Popularne posty

22 sierpnia 2021

222. ,,Megalomania to moje drugie imię"

     Gdybym nagrywała recenzję tej książki przed kamerą, rozpoczęłabym ją od ciężkiego westchnienia.. a to z pewnością nie oznaczałoby nic dobrego.
    Generalnie nie zwróciłabym uwagi na autobiografię Beaty Kozidrak (chociażby ze względu na wyjątkowo kiczowatą okładkę i podobny tytuł), gdyby nie jej fenomenalna aranżacja w ramach wyzwania #hot16challenge (znajdziecie ją tutaj). Wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie - podobnie zresztą jak Kayah, która również była jedną z ,,nominowanych". Powyższej książki nie kupiłam (i całe szczęście), ale natknęłam się na nią w mojej ulubionej bibliotece.
    ,,Megalomania to moje drugie imię" - tak bym zatytułowała przytaczaną autobiografię, gdybym miała sama o tym decydować. I to pierwszy - najważniejszy zarzut. Za dużo wręcz natchnionego ,,ja" Beaty (wierzcie mi - w autobiografii to nie norma!), przyrównywania się do gwiazd światowego formatu (np. Madonny!) i pisania (tu cytuję dosłownie): ,,Tak, wystąpiłam na Wembley. Tego dnia stadion należał do polskich artystów, ale czułam, intuicyjnie czułam, że większość publiczności czeka właśnie na mnie". I jeszcze to kupno domu, którego sam salon miał ponad 200 metrów kwadratowych... W porządku, zapracowała na te pieniądze i je miała, ale czy rzeczywiście w biografii jest tak ważne, by znalazł się w niej metraż salonu? I to wcześniejsze porównanie do Madonny... (konkretnie do wybitnego albumu ,,Frozen"!). Tu również nie odejmuję Kozidrak talentu, ale porównywanie siebie do gwiazdy takiego formatu to spore nadużycie (poprawka - podobno to media wpadły na taki pomysł). I dla pewności, że na pewno zrozumiecie o co mi chodzi przytoczę kolejny cytat: ,,Bezczynność to nie jest mój żywioł. Muszę działać, najlepiej na kilku płaszczyznach naraz, wszystko kontrolować, a do tego wciąż tworzyć nowe projekty. Żeby działały, zatrudniam wielu ludzi. Projekt BEATA to całkiem spora firma. Dosyć szczególna, bo tylko od siebie wymagam perfekcji. Tylko mnie nie wolno popełnić absolutnie żadnego błędu. Innym wybacza się łatwiej". No świetnie BEATA, nie ma na świecie nikogo tak genialnego jak Ty.
    Pomysł na sam układ autobiografii - dla mnie kompletnie chybiony i mocno naciągany. Chronologicznie ułożone fakty z życia przeplatane rozmowami z przyjaciółką w drodze na rozprawę rozwodową Kozidrak. Beata opowiada Kaśce o rodzinnym Lublinie, o swojej karierze, przytacza rozbudowane refleksje i wiele ,,życiowych prawd" i to wszystko podczas krótkiej podróży do sądu. Dałabym jej Oscara za takie umiejętności, bo ja na pewno nie byłabym w stanie opowiedzieć komukolwiek o całym swoim życiu w ciągu kilku godzin. Jak zaczęłam czytać o legendzie związanej z jedną z lubelskich knajp (wyrecytowanej przez Kozidrak niczym z taniego przewodnika) to opadły mi ręce.. Z pewnością każdy z nas zna kilka legend na pamięć i przy każdej możliwej okazji je recytuje - czemu ja się dziwię? I również sprawa samego rozwodu, która poprzez te dialogi ciągnie się praktycznie przez całą książkę. Czy naprawdę ta autobiografia nie mogła na niczym innym bazować? Czy rzeczywiście rozwód (i oczywiście impreza porozwodowa) to najważniejsze wydarzenie z życia Kozidrak? Podsumowując: pomysł JAKIŚ na budowę książki był, ale według mnie został zrealizowany w najgorszy z możliwych sposobów.
    Ostatnia kwestia - teksty piosenek. Piękne, poetyckie, dziś naprawdę rzadko się takie tworzy (przynajmniej jeśli chodzi o polską muzykę). Jest przytaczanych wiele utworów, z których nie wszystkie znałam lub nie do końca rozumiałam czego dotyczą. Ciekawie było wzbogacić się w tę wiedzę do momentu aż zauważyłam, że 1/3 tej książki to własnie teksty piosenek.. I co najciekawsze - za każdym razem, gdy refren był w oryginale powtarzany np. pięć razy pod rząd, w tekście również tak był zapisywany (!). Można było oczopląsu dostać lub co najmniej się znużyć.
    A na koniec, żeby nie było tak całkiem źle, przytoczę jeden jedyny cytat, który mi przypadł do gustu: ,,Muzyka pojawia się w naszym życiu od chwili, kiedy przychodzimy na świat, to po melodii głosu rozpoznajemy nasze matki, chociaż jeszcze nie wiemy, co do nas mówią, i o czym opowiada pierwsza kołysanka, którą nam śpiewają. Muzyka towarzyszy nam, kiedy odchodzimy z tego świata... Jest jak przyjaciel, który nigdy nie zawiedzie. Ani w trudnej ani w najszczęśliwszej chwili życia".
    I miało być tak przyjemnie, ale ja niestety wszystko zepsuję pisząc na koniec, że to była najgorsza książka jaką przeczytałam w tym roku. I kropka.

18 sierpnia 2021

221. Książka bogata, rzetelna i wybitnie dopracowana

     Miałam zacząć od irytujących mnie literówek, poważnego błędu merytorycznego (krach na giełdzie nowojorskiej w 1929 roku był w czwartek a nie we wtorek!) i dość momenami chaotycznego układu poszczególnych biografii. Ale to było w połowie czytania tej książki. Po jej zakończeniu wcześniejsze uwagi nie zniknęły, ale stały się kompletnie marginalne; bo w obliczu tak czasochłonnej i dobrej pracy autorki mogły stać się co najwyżej takie.
    O stolicy polskich emigrantów w Paryżu na przełomie XIX i XX wieku oraz o specyficznej sytuacji kobiet tamtego czasu miałam już jakieś pojęcie, więc nie będę się za mocno skupiać na tej tematyce (w odróżnienu od wielu innych recenzji). Nietrudno się domyślić, że napiszę o tym, co przede wszystkim zwróciło moją - subiektywną uwagę.
    Malarstwem nigdy się nie interesowałam i, pomijając podstawowe informacje, nigdy specjalnie się w nie nie zagłębiałam. Dlaczego więc skusiłam się na ,,Polki na Montparnassie" Sylwii Zienktek? Bo niesamowicie zaintrygowała mnie zawartość tego tytułu. Kobiety - malarki przecierające światowe szlaki, niesłusznie niedoceniane i dziś często zapomniane? To tematyka idealna dla mnie! Lubię poznawać, odkrywać, uczyć sie czegoś nowego i, co najważniejsze, lubię dla odmiany doceniać - by choć w moich oczach paryskie twórczynie stały się ważne.
    I stały się - dla mnie, laika w tematyce malarstwa, a wszystko dzięki niesamowitej pracowitości i umiejętnościom pisarki. Bo to pierwsza i najważniejsza rzecz, z powodu której uważam ten tytuł za naprawdę wyjątkową pozycję.
    Wystarczy spojrzeć na sam jej koniec - czyli podziękowania i bibliografię. Ile tu nazwisk, miejsc, źródeł, instytucji.. to ąż od samego czytania może rozboleć głowa. Oczywiście w bardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Za tym jednym tytułem kryje się bowiem tyle godzin pracy, poszukiwań, rozmów i pewnie też wielu przeszkód a nawet porażek, że kłaniam się najniżej jak mogę przed osobą, która tę tematykę zdołała udźwignąć i zwieńczyć ją tak piękną i bogatą książką !
    Nie zawsze nadążałam za wszystkimi nazwiskami, nie zawsze byłam maksymalnie skupiona, ale mimo to ,,Polki na Montparnassie" uważam za jeden z najbardziej wartościowych tytułów z jakimi miałam ostatnio do czynienia. Takie nazwiska jak: Anna Bilińska, Olga Boznańska, Alicja Halicka, Mela Muter, Irena Reno i wiele wiele innych już nigdy nie będą brzmiały dla mnie obco. Dziś te i inne kobiety  wymienione w książce ciekawią mnie, intrygują i sprawiają, że je podziwiam. A tego przecież najbardziej pragnęły przez całe życie! Wszystko dzięki pracowitej, rzetelnej autorce, która przepięknie odwzorowała realia tamtych czasów i sprawiła, że o zapomnianych malarkach znowu się mówi.
    Po przeczytaniu tej pozycji również ubolewam nad wieloma rzeczami... nad tym, że mnóstwo obrazów malarek zostało zniszczonych po II wojnie światowej lub do dziś nie są znane ich losy. Również nad tym, że kobieta w tamtych czasach nigdy nie była uznawana za tak wartościowego twórcę jak mężczyzna.. i wreszcie nad tym, że prawie wszystkie wybitne twórczynie zmarły w odosobnieniu, zapomnieniu a nawet w nędzy. Żałuję, że Polki z Montparnassu nie dożyły naszych wyzwolonych czasów, ale z drugiej strony... czy wtedy byłyby tymi samymi, wytrwale walczącymi o uznanie kobietami?
    Książka bogata, rzetelna i wybitnie dopracowana. Polecam nie tylko znawcom tematu, ale również laikom. Skoro forma przekazu informacji urzekła mnie - to was również z pewnością nie zawiedzie.

10 sierpnia 2021

220. Przeczytaj o tym, co często nienazwane

     ,,Gdy umiera ci matka, to jest takie uczucie, jakby wyrywano ci wnętrzności - te z klastki piersiowej - gołymi rękami, a trochę jednak gorzej". Nigdy nie przypuszczałam, że książka tak niepozorna dotrze do moich najdelikatniejszych, najgłebiej skrywanych emocji i ściśnie tak mocno, że na jej kartki popłyną łzy. W takich chwilach wiem, dlaczego kocham czytać.
    Książka ,,Bezmatek" Miry Marcinów została nagrodzona ,,Paszportem Polityki" i nominowana do literackiej Nagrody Nike. W przypadku tej ostatniej wskazywana jest dość często jako faworyt i dziś, gdy zaledwie w kilka godzin ją przeczytałam - absolutnie się temu nie dziwię. Zbiór myśli różnych, nieuczesanych, ale tworzących ważną, pełną całość. Niesamowicie emocjonalną, tragiczną i cholernie prawdziwą.
    Mam to szczęście, że moja mama cieszy się dobrym zdrowiem, jednak wiem, że przyjdzie kiedyś dzień, kiedy będę musiała ją pożegnać. Główna bohaterka książki ,,Bezmatek" właśnie takiej straty doznała. I boryka się z nią - niestety raczej z marnym skutkiem. Ale czy to nas, córki swoich matek powinno dziwić? Czy rzeczywiście żałoba po matce ma szansę kiedykolwiek się skończyć?
    W książce znalazłam wszystko to, co czuję tylko na samą myśl utraty mamy. Tej która opatrywała mi w dzieciństwie kolana, broniła przed rozzłoszczonym ojcem, modliła podczas każdej sesji na studiach i błogosławiła przed wyjściem za mąż.. Również tej, która krzyczała i często niesłusznie krytykowała, ale mimo to wciąż najważniejszej w moim życiu - mamy. Matka - słowo, w którym mogłyby się pomieścić wszystkie emocje świata. A co najmniej te, które sporo z nas - córek, trzyma w najcenniejszych zakamarkach serca.
    Wszystkie te emocje -większe, mniejsze, pozytywne i negatywne znajdziecie również w tej książce. Jak bardzo trzeba być utalentowanym by nazwać to, co od wieków jest doskonale znane, ale często nienazwane. Mira Marcinów zasługuje na Nagrodę Nike - dla mnie bezsprzecznie.

219. Na wakacje jak znalazł

     Jeżeli książki B.A. Paris samego Remigiusza Mroza odrywają od pisania, to raczej nie będzie zaskoczeniem jeśli napiszę, że i mnie mało co było w stanie oderwać od jej najnowszej pozycji.
    Zacznę od rzeczy pozornie nieważnej, nawet błahej, ale dla mnie - wprawnego, tradycyjnego czytelnika w średnim wieku dość istotnej: forma wydania ,,Terapeutki" B.A.Paris. Książka jest grubsza, ale mimo to lekka - dzięki czemu bez problemu mogłam ją wszędzie ze sobą zabrać. Jest podzielona na krótkie rozdziały, ma odpowiednio dużą czcionkę i (uwaga!) sporo światła na stronie. Pomijając istotną fabułę - to wszystko sprawiło, że czytało mi się ją naprawdę przyjemnie i lekko. Przy masywnych, zapisanych drobnym maczkiem tytułach niestety niejednokrotnie mam z tym problem (pomimo dobrej fabuły).
    Istnieją zawsze lekkie i zawsze czytelne ebooki - ktoś by z pewnością skomentował. Oczywiście WIEM o tym, ale jak już zaznaczyłam na początku - należę do grupy tradycyjnych czytelników, którzy po prostu kochają czytywać książki ,,namacalnie" i w tej chyba wciąż najpopularniejszej formie. 
    Sama okładka też zresztą jest dla mnie dość intrygująca, ale to dla odmiany nie ma generalnie dla mnie znaczenia. Nawiązuje kolorystyką do poprzednich tytułów, co sprawia, że wszystko tworzy taką intrygującą, spójną całość.
    To może przejdźmy wreszcie do fabuły 😉 Zamknięte osiedle, z samymi ,,idealnymi" rodzinami, w którym dochodzi do.. zabójstwa. Czy rzeczywiście jego mieszkańcy są w takim razie bez skazy? 
    Książka od samego początku pochłonęła mnie bez reszty. Pisana prostym, składnym językiem, z konkretnymi postaciami i spójnie rozwijającymi się wątkami. Wszystko do siebie pasuje i rozwija się w odpowiednim tempie. Nie domyśliłam się kto jest mordercą, co jest naprawdę sporym osiągnięciem dla autorki, ponieważ dość często i szybko potrafię to odgadnąć.  I mimo iż ostatecznie uzupełniłabym pewne kwestie lub może troszkę inaczej je rozwinęła, to ze względu na ten ostatni atut ,,Terapeutki" szczerze Wam tę pozycję polecam.
    Przyjemna, lekka lektura - w sam raz na wakacje i, w moim przypadku, idealna odskocznia od trudniejszych tytułów. Czytając wszystkie poprzednie książki B.A.Paris wiedziałam, czego się mogę spodziewać i się nie zawiodłam. Widząc w przyszłość kolejną nowość pani Paris na pewno sięgnę po nią bez wahania ☺

07 sierpnia 2021

218. Nie dla laików

    ,,Do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej należało ponad trzy miliony Polaków.
    Bo liczyli na przydział na mieszkanie.
    Bo chcieli zostać dyrektorem zakładu.
    Bo potrzebowali talonu na samochód.
    Bo chcieli wyjechać na zagraniczną delegację.
    Bo potrzebowali pozwolenia na budowę domu.
    Bo chcieli świętego spokoju.
    Bo wierzyli w komunizm. Podobno tacy też się trafiali.
    Choć Polacy dobrowolnie wstępowali do komunistycznej partii, to wielu z nich kierowało się tym samym, co po wojnie przyświecało Cyrankiewiczowi - konformizmem.
    Nie był w nim odosobniony. Kilka milionów Polaków to Cyrankiewicze".
    Po raz kolejny sięgnęłam po książkę z Wydawnictwa Czarnego i po raz kolejny się nie zawiodłam. Pozycję ,,Cyrankiewicz. Wieczny premier" przeczytałam naprawdę ze sporym zainteresowaniem - czasem nawet w takim stopniu, że kompletnie nie reagowałam na bodźce z zewnątrz.
    Kogo mogłaby zainteresować książka o Cyrankiewiczu? Kto chciałby wiedzieć więcej na temat premiera okresu PRL-u? Czy kogoś aż tak bardzo ciekawi kolejna marionetka ZSRR? Czy może jest masochistą torturującym się cytowanym dość często propagandowym słownictwem?
    Otóż na pewno ta książka nie jest dla laików. Jeżeli nie znasz chociażby podstaw historii powojennej Polski, nie orientujesz się w najważniejszych nazwiskach i wydarzeniach (zwłaszcza krwawych) tamtego czasu to po pierwsze: wyrazy współczucia z powodu miernego nauczyciela historii, a po drugie: nie tykaj tego tytułu, bo czytanie nie powinno być za karę.
    By sięgać po taką tematykę trzeba mieć pojęcie co najmniej o suchych faktach. Bo jeśli dodamy do nich, że Cyrankiewicz był inteligentny, elokwentny, kulturalny, kochał kobiety, samochody, kawior i dobre trunki to mało kto nie będzie zainteresowany tym premierem bardziej. Zwłaszcza, że często jest przeciwstawiany w ten sposób Gomułce, który hołdował kaszance, dżemowi i herbacie.
    Ale ale - ta książka nie uprawia wyłącznie prywaty. Oprócz niej (czy nawet w większości) będziecie mieli stycznośc z tym, co Cyrankiewicz kochał najbardziej - z polityką i jej uprawianiem (oczywiście adekwatnie do kierunku i języka tamtych czasów). Nie zanudzicie się - to mogę Wam zagwarantować, ponieważ autor w naprawdę zwięzły i przystępny sposób chronoligicznie opisuje życie najdłużej urzędującego premiera w historii Polski.
    Owszem, zdarzają się luki w chronologii, jakieś niedopowiedzenia, może niekoniecznie pełen obraz Józefa Cyrankiewicza wywodzący się z opinii innych, ale - dla mnie to zupełnie obraz wystarczający. Osobiście nie przepadam za zbyt szczegółowymi i ,,rzetelnymi" biografiami, bo często zapamiętuję z nich znacznie mniej niż właśnie z bardziej okrojonych wersji.
    Z tej na pewno zapamiętałam, że Cyrankiewicz był więźniem Auschwitz, po wojnie zdecydował się na współpracę z komunistami (wciąż dla nas z nie do końca jasnych pobudek), poślubił słynną Ninę Andrycz (określaną często jako ,,pierwszą damę" - skoro Gomułka żony nie posiadał), groził robotnikom ,,odrąbywaniem ręki" i dał nieme przyzwolenie na śmierć wielu z nich w 1970 roku. Oczywiście to tylko wybrane informacje, do których dodałabym również kulisy budowy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, ale moje wrażenia po przeczytaniu tego tytułu nie ograniczają się tylko do pewnych faktów. 
    Dzięki książce Piotra Lipińskiego mogłam wnikliwie zweryfikować swoją wiedzę i uzupełnić ją o wiele dodatkowych, często bardzo intrygujących informacji. Wierzcie mi, że za każdym razem, gdy potrafiłam przewidzieć dalsze wydarzenia (zgodnie z moją wiedzą) - miałam z tego powodu niesamowitą satysfakcję. I to przy okazji chyba najważniejszy powód, dla którego lubię czytywać reportaże. Mam styczność nie tylko z nowymi faktami, ale również  z tymi, które już znam od dawna. Wierzcie mi - nie ma lepszego impulsu do zdobywania jeszcze większej wiedzy.
    Podsumowując: przeczytałam kolejną dobrą książkę i oczywiście ją polecam - ale tylko i wyłącznie tym, którzy w co najmniej podstawowym stopniu są obeznani z tematyką PRL-u.

04 sierpnia 2021

217. Gdyby tak każda książka na mnie działała..

     Wczoraj o 23 skończyłam czytać.. i śmiało stwierdzam, że ,,Izbica, Izbica" Rafała Hetmana to jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam w ciągu ostatnich kilku lat. Otworzyła we mnie wszystkie możliwe szuflady z emocjami, wymieszała ich zawartość i sprawiła, że dziś nie myślę o niczym innym, jak tylko o tym, co w niej znalazłam. Mam w głowie mnóstwo słów, odczuć i pytań, które to wszystkie naraz cisną mi się na usta. Przepychają się między sobą domagając się pierwszeństwa, co sprawia, że trudno mi to wszystko ułożyć w jedną ,,spokojniejszą" całość. Gdyby tak każda czytana przeze mnie książka tak na mnie działała - zwolniłabym się z pracy, by móc całe dnie i pewnie sporą część nocy tylko czytać i czytać..
    A zaczęło się dość niepozornie...
    Choć ,,niepozornie" to dość kiepskie określenie tylu dramatów ludzkich.. niech więc będzie umowne. Zaczęło się więc od losów wielu żydowkich rodzin podlubelskiej Izbicy w okresie wojny i okupacji. Od wyglądu miasteczka, liczby ludności (wśród 4200 mieszkańców Izbicy aż 4000 było wyznawcami judaizmu), polsko - żydowskich relacji, a potem.. od licznych transportów, getta tranzytowego, łapanek, wywózek, rozstrzeliwań na pobliskim cmentarzu, poszukiwań Żydów i sporego udziału w tym Polaków chrześcijan. Wszystko to zajmuje ok.1/3 książki, co przyznam szczerze troszkę mnie zaskoczyło, bo byłam pewna, że tych konkretnych wydarzeń - faktów będzie się tyczyła całość. Ale jak się później okazało - resztą lektury zostałam zaskoczona znacznie bardziej.. 
    Dalsze losy nielicznych ocalałych żydowskich mieszkańców Izbicy, rozmowy z mieszkańcami a nawet naocznymi świadkami, losy synagogi, cmentarza i nieistniejącego pomnika, rozmowa z Żydem - księdzem i z młodym mieszkańcem Izbicy, który nie ma pojęcia, że była w niej kiedyś synagoga.. to coś, co mnie dosłownie wgniotło w fotel. Z wrażenia, oburzenia i szoku jednocześnie. Cmentarne kości walające się po poszukiwaniach złota, znalezione pierścionki (no bo przecież nie kradzione!), synagoga służąca za plac zabaw i latrynę.. nie kochani, to nie sprawka Niemców - a Polaków (i to wiele lat po wojnie). Ja wiem - było ciężko, brakowało wszystkiego, ale.. chyba są jakieś granice? Skoro w czasie wojny nie było żadnych, to dlaczego po wojnie ,,za komuny" miało się coś zmienić.. Ta obojętność czy też przyzwolenie, bo to przecież ,,takie czasy były" zszokowała mnie najbardziej. Jeśli wtedy to było normalne.. to obym nigdy nie dożyła czasów takiej ,,normalności".
    Czytałam i myślałam o mojej lokalnej historii. O zarośniętym, niszczejącym cmentarzu żydowskim, o nieistniejącej już synagodze.. i o tej obojętności i wszechobecnej niepamięci o wielu przedwojennych mieszkańcach Wieruszowa. Jestem wkurzona i bezsilna jednocześnie. Hitlerowcy postanowili zrobić wszystko, by wielu z nas nie pamiętało o istnieniu Żydów w Polsce - czyżby im się to rzeczywiście udało?
    Teraz już widzicie ile szuflad z emocjami otwarła we mnie ta książka. By móc to zrobić (a wierzcie mi - jestem naprawdę wybrednym i wymagającym czytelnikiem) trzeba być naprawdę zdolną pisarską ,,bestią". Gratuluję autorowi i ogromnie dziękuję - za każde słowo, zdanie i akapit, które wstrząsnęły z pewnością niejednego czytelnika. Przykra, ale doskonała lektura. Cholernie prawdziwa i wbrew pozorom aktualna. Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejne.